Praca, praca, praca. Dawno się nie odzywałem, bo i nie za bardzo jest kiedy. A kilka rzeczy do opisania jest. Pierwsza i bodaj najważniejsza, to zakup nowego moto. Taki właśnie prezent sprawiłem sobie na urodziny, ale może po kolei...
...od powrotu z urlopu chodziła mi po
głowie zmiana moto. Myślałem o czymś bardziej uniwersalnym, czym
bez stresu zjadę z asfaltu. Co prawda, zakup planowałem na przyszły
sezon, ale jak to w takich sytuacjach mam, pomysł jak wlazł mi do
głowy, to wyjść nie chciał. Zaczęło się przeglądanie forów
internetowych i ogłoszeń. Opcji było kilka, aż pewnego dnia
trafiłem na ofertę sprzęta, którego w ogóle nie brałem pod
uwagę. Do tej pory najbardziej myślałem o Hondzie Transalp,
ewentualnie o Yamaha XTZ, a pojechałem obejrzeć Kawasaki KLE –
dla mnie totalna egzotyka. Co mnie więc skłoniło do tego kroku?
Pierwszy właściciel w Polsce rzeczonego motocykla dokumentował
całą jego historię w serwisie motostat oraz na forach. Z zapisków
tych wynikało, że moto jest serwisowane na bieżąco oraz zostały
wyeliminowane choroby wieku dziecięcego modelu (m.in. rozpadające się koło
magnesowe, problemy z napinaczem łańcucha rozrządu). Krótko: o
motocykl było dbane. Poza tym KLE wyposażone było m.in. w 3 kufry,
olejarkę do łańcucha, grzane manetki – czyli wszystko, co sam
dokładałem do XJ i za co w tym przypadku nie będę musiał dodatkowo płacić. Po krótkiej rozmowie z obecnym właścicielem
podejmuję decyzję: jadę! Jeszcze tylko musiałem załatwić
kierowcę, ale z tym nie było dużego problemu (dzięki Norbert).
Zatem w sobotę 10 sierpnia ok. południa ruszamy do Zabrza.
W trakcie drogi targają mną mieszane
uczucia (a bo rocznik 1991, model mniej od innych popularny w Polsce
itp.). Swoje 3 grosze dokłada też pogoda. Poniżej zdjęcie z
trasy. No, ale jak się umówiłem, to trzeba chociaż pojechać i
obejrzeć. Słowo droższe od pieniędzy. Choć w duchu wiem, że i
tak stanę się właścicielem tego moto. No chyba, że okazałoby
się, że jest złożone z czterech i zostawia 3 ślady. W mojej
decyzji utwierdza mnie dość marudny dzisiejszego dnia kompan, który
w drodze powrotnej ma wracać Mercem;)
Nie bez komplikacji dojeżdżamy pod
wskazany adres. Krótkie oględziny, przejażdżka. Jest dobrze.
Rozpędza się, nie ściąga, hamuje. Czego chcieć więcej? Jeszcze
tylko ustalenie ceny, spisanie umowy i w drogę powrotną. Pierwsze
300 km na nowym nabytku. Trochę czasu zajmuje mi przyzwyczajenie się
do nowej pozycji, ale już wiem, że się dogadamy.
W drodze powrotnej pogoda jest łaskawa.
Dopiero w Warszawie, w okolicach ronda Zawiszy łapie nas delikatna
mżawka, która towarzyszy nam przez ostatnie kilometry. Pierwszą
noc w nowym domu motocykl spędza w garażu.
a oto i bohater (zdjęcie zrobione jeszcze przez poprzedniego właściciela)
i już przeze mnie na pierwszych przejażdżkach